Fundacja JOKOT
ul. Klaudyny 38 m. 75
01-684 Warszawa
PL 60102010260000140201820927
SWIFT: BPKOPLPW
Fundacja JOKOT ul. Klaudyny 38 m. 75 01-684 Warszawa |
|
NIP: 1182056566 REGON: 142786105 KRS: 0000376604 |
Zdecydowana większość naszych wpisów dotyczy zwierzaków – ich historii, opisów problemów i potrzeb czy poszukiwania dla nich domów. Jest też dużo apeli o pomoc, jest trochę porad i ciekawostek z życia Fundacji, jest trochę zabawnych zdjęć czy filmów o zwierzakach.
Zbyt rzadko piszemy jednak o LUDZIACH. Ludziach nie tylko przez duże „L”, ale i przez całą resztę literek 😉 O ogromie serca i wrażliwości, o współpracy, o wsparciu. O dziwnej, „paczworkowej” rodzinie, którą tworzymy. Tym wpisem chciałabym choć odrobinę ten niedobór wyrównać.
Historia JOKOTa to historia grupy wolontariuszy, którzy od samego początku uznali, że działanie ma największy sens wtedy, kiedy każdy robi to, w czym jest dobry. Że nie chodzi o to, by każdy robił wszystko, że nie chodzi o zmuszanie kogokolwiek do przekraczania swoich barier czy granic strefy komfortu. Że sensownie i trwale będą działać ci, którzy czują się ze swoją robotą dobrze. Dlatego od samego początku staraliśmy się stworzyć zespół, w którym uzupełniamy się wzajemnie. Mijają lata, zmieniają się nasze możliwości czasowe, zdrowotne i fizyczne (np. naprawdę trudno byłoby mi teraz przeskoczyć przez ogrodzenie, zza którego kiedyś wyciągnęłam miot kociąt leżący w wykopie pod rynną na pół godziny przed ulewą). Dlatego też niektóre aktywności musieliśmy pozmieniać, odłożyć czy zapomnieć – ale znajdujemy sobie nowe, satysfakcjonujące dla nas pola działania.
Z imienia opiszę tylko członków władz Fundacji, żebyście nas trochę lepiej poznali. Wolontariuszom chcę dać jakąś szansę na resztkę prywatności; poza tym nie jestem w stanie opisać każdego z nich – a KAŻDY jest dla nas ważny!
Zacznę od najważniejszej osoby w Fundacji, czyli tej, która trzyma kasę 😉 Dzięki niezłomności Agnieszki udało nam się przez te 10 lat nie popełnić żadnych błędów księgowych, a coroczne kontrole wydatkowania dotacji to dla nas pestka i przyjemność. No dobrze, mogła się zdarzyć jakaś drobna literówka przegapiona w fakturze, a 60 groszy rabatu przyznanego już po zamówieniu mogło trafić do innej rubryczki na koncie księgowym niż trzeba – ale to drobiazgi, które nawet w urzędnikach budzą raczej uśmiech niż złość. Agnieszka prowadzi też duży dom tymczasowy, w którym ma grupę zwierzaków, które z różnych powodów nie mogły wrócić w miejsce bytowania. Agnieszka daje się też wysyłać w dziwne trasy po całej Polsce, dzięki czemu uratowała ogromną liczbę kotów i psów z różnych lokalizacji.
Drugą osobą jest Główny Wykonawca Zadań Specjalnych I Nie Tylko, czyli Marcin. Trzeba wejść do grobu? Marcin. Trzeba włamać się do piwnicy, do której właściciel nie wchodził od ćwierćwiecza i nie ma pomysłu gdzie wsadził klucz? Marcin. Trzeba przewieźć coś dziwnego skądś gdzieś? Marcin. Trzeba złapać trudnego w obsłudze kota w czyimś mieszkaniu? Marcin. Trzeba o 23.30 podać lek kotu na drugim końcu miasta? Marcin. Trzeba o 2 w nocy odebrać skądś zwierzaka? Marcin. Tę listę można ciągnąć w nieskończoność, a życie zaskakuje nas stale nowościami. Ogromną część z nich rozwiązuje właśnie Marcin. Co nie znaczy, że nie ma swoich wad, jak każdy z nas 😉 Tak, Marcinie – wózki pod klatki i cokół nadal piszczą 😉
Kolejną osobą we władzach Fundacji jest Ola, funkcjonująca u nas pod akronimem PAP. Nie będę go publicznie rozkodowywać, ale gdy w Fundacji dzieje się cokolwiek wymagającego spokoju i negocjacji – nasza Ola wkracza do akcji i załatwia wszystko, co trzeba. Ola jest absolutnym mistrzem wszelkiego rodzaju spraw organizacyjnych, potrafiącym uważnie śledzić setki idiotycznych tabelek i formularzy i wpisywać we wszystkie pitolone rubryczki dokładnie to, czego oczekują tam ich autorzy. Potrafi też zauważyć błędy, których nie zauważa nawet księgowa, a każdy korektor może się przy niej schować. To dzięki Oli wszystkie nasze dokumenty są tak perfekcyjne! Ta sama Ola czuwa nad zamówieniami, wyszukując nawet najbardziej ukryte promocje – dzięki temu każda przekazana nam złotówka jest wydana najsensowniej jak się da. Ola koordynuje też od kilku lat sprawy łapania kotów wolno żyjących na sterylizacje/kastracje, prowadzi wielogodzinne rozmowy z karmicielami tłumacząc im, że naprawdę kotka do łapania należy przegłodzić. I również Ola odpisuje na większość maili na głównej skrzynce Fundacji, a już na pewno na wszystkie wymagające spokoju i pohamowania emocji. Przez wiele lat Ola tymczasowała również koty, ale to akurat nie jest jej najmocniejsza strona – spora część „tymczasów” zmieniła u niej dość szybko status na „rezydent” 😉
No i ja, Joanna – czyli mieszanka wybuchowa emocji i rozumu. Czasem eksploduje jedno, a czasem drugie – staram się jednak doprowadzać do jakiejś równowagi. W przeszłości łapałam hurtowo koty wolno żyjące do sterylizacji i specjalizowałam się w wydłubywaniu chorych kociąt z jakichś miejsc, które nikomu nie przyszły do głowy. Obecnie dzieci i nadwaga powodują, że działam głównie z domu, rzadko ruszając osobiście na akcje. Szefuję głównemu przytulisku, to w moje ręce trafia 95% kotów wolno żyjących i z 80% kotów bezdomnych. Oceniam ich stan, organizuję im miejsca i leczenie, sama podaję przez większość roku zlecone przez naszych lekarzy leki. Koty bardzo to doceniają – moje pojawienie się w kociarniach zwykle wywołuje stan pośredni między paniką a histerią, a moje ręce przypominają dobrze wysłużony drapak. Koordynuję też działania innych osób, w tym dużego grona wolontariuszy obsługujących główne przytulisko.
Pisząc o wolontariuszach trudno nie zacząć od tej, która w ciągu ostatnich lat zrobiła się naszą prawą ręką w wielu sprawach. Prowadzi nam profil na Facebooku, koordynuje wszystkie nowe domy tymczasowe, prowadzi większość procedur adopcyjnych, doradza nowym domom tymczasowym i stałym w kwestiach przygotowania domu, behawioru i żywienia kotów, przygotowuje milion akcji promocyjnych, organizuje akcje robienia zdjęć kotom, ogłasza je do adopcji. I jeszcze prowadzi dom tymczasowy. Pewnie coś w tej chwili pominęłam, bo osoba ta robi tak dużo, że naprawdę trudno to wymienić. Ale jeszcze tak osobiście – prowokuje mnie do ciągłego przemyśliwania moich posunięć, opinii, decyzji związanych z kotami. Dopytuje, dociska, potrafi bezpośrednio wytknąć mi błąd czy brak konsekwencji. Ale i uznać moje argumenty. Tę otwartość na rozmowę bardzo cenię, często pozwala mi ona spojrzeć na sprawę z innej perspektywy i zmienić do niej stosunek. Choć czasem się zastanawiam, która burzliwa dyskusja zakończy się zawałem u jednej z nas 😉
Podobnie wybuchowe bywają rozmowy z inną kluczową u nas osobą, która specjalizuje się w łapaniu kotów wolno żyjących. Cóż, obie mamy w sobie sporo emocji. Zawsze jednak udaje nam się dojść do porozumienia – tym szybciej, im pilniejszej pomocy potrzebuje zwierzak. To dziewczyna gotowa jechać w siną dal i siedzieć godzinami na mrozie, by złapać jakiegoś uparciucha z chorymi zębami. Nie poddaje się też w łapaniu tzw. kotów niełapalnych – cierpliwie, niekiedy latami (!!!) zasadza się na danego zwierzaka i prędzej lub później odnosi sukces. Mistrzyni machania podbierakiem, stoik przy obsługiwaniu dzikich kotów wolno żyjących. Niestraszny jej żaden agresor, każdego potrafi poskromić i w bezpieczny dla obu stron sposób obsłużyć. Miłośniczka kocich wraków, która zdecydowała się poprowadzić dom spokojnej starości dla różnych kocich niedobitków. Tak, to do niej trafiają ostatnio koty z zaawansowaną mocznicą lub innymi nieuleczalnymi schorzeniami, którym intensywna terapia ma szansę poprawić stan na tyle, by pożyły jeszcze trochę w komforcie. To z założenia zwierzaki raczej mało adopcyjne – ale na końcówkę życia dostają u niej własną poduszkę na kanapie i umiejętną opiekę.
Trochę inna jest rola naszej kolejnej wolontariuszki, która stworzyła u siebie ogromny azyl-hospicjum. Tu (przynajmniej z założenia) trafiają koty mało adopcyjne (np. półdzikie, z przewlekłymi infekcjami), które mają przed sobą prawdopodobnie jeszcze sporo życia, ale dość małe szanse na własny dom. Priorytetem jest więc stworzenie dla nich miejsca możliwie wygodnego – i takie właśnie miejsce mają. Ogromne powierzchnie wypełnione po sufit drapakami i posłankami, wielkie woliery, gdzie można bezpiecznie i beztrosko zapolować na motylki (lubię motylki, ale te, które wlatują do woliery same się proszą o nieszczęście!) – to wszystko elementy zapewniające kotom najlepsze z możliwych dla nich miejsc. Ten azyl znajduje się poza Warszawą, więc niestety znacznie mniejsza jest tu pomoc stałych wolontariuszy, a prowadząca go dziewczyna przez ogromną część roku działa tylko przy pomocy Rodziny. Ciepło i empatia – to najważniejsze słowa w Azylu!
Mamy na pokładzie również psiarę przerobioną na kociarę. Jak sama wspomina – poznaliśmy się w jej łazience, do której późną nocą przed wielu laty przywieźliśmy jej miot dzikich kociątek, takich prosto z łapanki. To był jej pierwszy kontakt z kocimi tymczasami – i wsiąkła! To osoba obdarzona wprost niezwykłą pamięcią – jeśli mamy jakiś kłopot z przypomnieniem sobie skąd jest dane zwierzę lub jakie mieliśmy z nim przejścia, ona na pewno nam to dokładnie opowie. Łącznie z kolorem kocyka na trzecim zdjęciu, które wówczas opublikowaliśmy. Jest to bardzo cenne, gdy odzywają się do nas ludzie, którzy adoptowali zwierzaki już dawno temu – dzięki temu jesteśmy w stanie przypomnieć sobie, o jakim kocie mowa. Przez długi czas ta osoba była też naszym „podręcznym grafikiem”, jeśli trzeba było na szybko stworzyć jakiś post. Zresztą i teraz bierze udział w obsłudze Urodzin 😉
Inna znów osoba jest z nami od prehistorii. Kiedy zaczynaliśmy działania na rzecz kotów – była młodziutką dziewczynką. My – dorośli wówczas i poważni (haha) ludzie – myśleliśmy sobie: „podziała chwilę i się znudzi”. Chwila trwa dłużej niż istnieje JOKOT, część z owej dorosłej ekipy pewnie już nie pamięta słowa kot, a wspomniana dziewczynka wyrosła w międzyczasie na wspaniałą młodą kobietę, która szefuje u nas ekipie oswajaczy kociąt. Bo pewnie nie wszyscy wiecie, że większość kociąt trafia do nas w stanie delikatnie mówiąc… dzikim. Owszem, czasem mamy milusińskie słodyczki, które same garną się na ręce – ale stanowczo częściej pierwszy etap znajomości polega na wzajemnym wymienianiu bluzgów. One bluzgają, bo się nas boją, my bluzgamy, bo nas gryzą i drapią 😉 A owo dziewczę ze swoją ekipą – przerabia je na milusińskie stworzenia. To ogromna robota, nie do przeceniania.
Jeśli już mówimy o ogromnej robocie, to dochodzimy do ekipy, którą trudno opisać imiennie. W tej chwili nasze główne przytulisko obsługuje na stałe ponad 30 osób (!!!), które przynajmniej raz w tygodniu przychodzą na kilka godzin do nas, a raczej do naszych kotów. Kto ma koty ten wie, że nawet przy jednym zwierzaku jest co sprzątać. Nie tylko same kuwety – ale i piłeczki wbite w najdalszy kąt pod regałem, sterty kłaków z drapaka, ślady mokrego noska z szyby, odciski łapek z każdej powierzchni. Ileż więcej jest pracy przy 2, 3, 10, 20 czy więcej zwierzakach? Kiedyś próbowaliśmy działać w kilka osób, ale wraz ze wzrostem liczby podopiecznych stało się to niemożliwe. Dziś mamy sprawnie zorganizowany system dyżurów. Mamy osoby szkolące nowych wolontariuszy, mamy zasady i procedury (które zresztą stale dopracowujemy, gdy ktoś wpada na jakiś fajny racjonalizatorski pomysł). Stworzyliśmy zespół, który działa zawsze, nawet w piątek, świątek czy innego koronawirusa 😉 Ekipy z danego dnia rozdzielają między sobą zadania, wymieniają się informacjami, zastępują się, gdy ktoś nie może przyjść. I co więcej – przyjaźnią się, wymieniając się swoimi wypiekami czy wspólnie zamawiając pizzę (jak się je pizzę w pokoju kociakowym, to ja chyba nie chcę wiedzieć…).
Wśród ekipy kociarnianej niemal każdy robi „coś jeszcze”. Nie tylko poświęca czas na podstawową (gównianą, bynajmniej nie w przenośni) robotę, ale dokłada też swoją cegiełkę przy czymś dodatkowym. Jest osoba, która ogromną siłą przekonywania i spokoju przełamała moje „niedasię” w kwestii uporządkowania magazynu. Urządziła go w sposób wygodny i funkcjonalny i cały czas dba, by wszystko leżało w sensownym miejscu. No, jak dla mnie to czasem leży pół metra za wysoko 😉 ale przynajmniej wiem, gdzie szukać. Dodatkowo pierze zabrudzone posłanka, wciągnęła w to również kolejną wolontariuszkę. Panuje nad zasobami, by na czas zamówić wszystko, co jest potrzebne. Jest ekipa ogłoszeniowa, która robi zdjęcia i pisze teksty do ogłoszeń. Jest ekipa bazarkowa, która pozyskuje, fotografuje, opisuje, wystawia, sprzedaje i wysyła fanty, by wspomóc naszych podopiecznych. Są ogłaszacze, którzy wrzucają nasze zbiórki na dziesiątki lub setki (!!!) grup, niekiedy zarabiając za to kilkudniowego bana 😉 Są osoby, które oprócz dbania o same zwierzaki starają się opanować i zoptymalizować wszystkie pomieszczenia, przedsionki, schody – by nam wszystkim funkcjonowało się łatwiej. Są podawacze leków, którzy zastępują mnie lub uzupełniają, gdy tylko trzeba.
Odczuwam potrzebę napisania paru słów o kilku osobach szczególnie mi bliskich, które natychmiast zauważają, że potrzebuję wsparcia. Takiego czysto ludzkiego poklepania po ramieniu, wspólnego wypicia kawy czy przegadaniu pół nocy na messengerze. To ludzie, dzięki którym mogę przegadać i wygadać przynajmniej część kłopotów i rozterek. Nie zawsze udaje się nam rozwiązać problem, bo nie zawsze jest on rozwiązywalny. Ale mam dzięki nim poczucie, że nie jestem z tym sama. A to – ogromnie ważne.
Kolejną osobą, którą na pewno trzeba wymienić osobno jest ktoś, kto ma często czas w ciągu dnia. I samochód, dodajmy, że jest to dość charakterystyczny samochód 😉 Jest to absolutnie kluczowa postać, bo jeśli tylko dzieje się coś nagłego – to prawie zawsze możemy na tę osobę liczyć z transportem, przede wszystkim do lecznicy. Możliwość natychmiastowego transportu uratowała życie już niejednemu kotu!
W transporcie pomaga nam też ktoś, kto pewnie tego tekstu nie przeczyta. Ale może przeczyta to jego poprzednik, który do pewnego momentu był naszym Stałym Kierowcą Wtorkowym. Wtorki to dni zabiegowe, kiedy to odbywają się planowe zabiegi. Jak ogromną ulgą jest dla nas Stały Kierowca, który w niemal każdy wtorek odstawia nam do przytuliska zwierzaki po tych operacjach!
W transportach pomagają nam też inne osoby, niektóre regularnie, a inne od przypadku. Wożą koty z przytuliska z/do lecznicy, pomagają w transporcie domom tymczasowym, przewożą rozmaite dary rzeczowe. Każdy taki przejazd jest dla nas ogromnym wsparciem!
Domy tymczasowe. Taka głupia nazwa, bo to nie domy, a ludzie przecież się w tym liczą. Ludzie, którzy udostępniają swoje mieszkania naszym podopiecznym, którzy dbają o nie, karmią, leczą, socjalizują i szykują do adopcji. Ludzie, którzy niekiedy LATAMI cierpliwie znoszą trudnego adopcyjnie zwierzaka, by w końcu oddać go do domu stałego. Ha. Pewnie w tym momencie część z Was myśli „to świństwo oddawać zwierzaka, który długo żył w jednym miejscu, powinien zostawać na resztę życia”. To jest oczywiście jedna perspektywa, doskonale ją rozumiemy. Zwierzęta, podobnie jak ludzie, przywiązują się do miejsca i do opiekunów. Przenosiny są dla nich na pewno stresem. Ale taka już rola domów tymczasowych. Staramy się tak przygotować koty i domy stałe, by ten stres był możliwie jak najmniejszy. Zazwyczaj zwierzaki dość szybko przyzwyczajają się do nowego miejsca – a do domu tymczasowego może wówczas trafić kolejne zwierzę. Dom tymczasowy jest więc rolą niezwykle trudną – bo musi zapanować nad własnymi emocjami, by móc oddać jedno zwierzę i pomóc następnemu. Domy tymczasowe to jedyna szansa dla zwierząt nie całkiem zsocjalizowanych – z przytuliska nikt ich nie weźmie, bo uwagę potencjalnego adoptującego zwraca natychmiast stado tych najmilszych…
Są z nami jeszcze ludzie, których w zasadzie w ogóle nie widujemy. A bez nich – działanie byłoby niemożliwe. Niektórych znamy wręcz tylko z nicków internetowych – ale wiemy, że możemy się do nich zwrócić w potrzebie. To przede wszystkim graficy, którzy pomagają nam, gdy trzeba przygotować jakieś materiały. To rękodzielnicy, którzy tworzą specjalnie dla nas różne rękodzieła na sprzedaż. To osoby powielające ogłoszenia, albo pomagające nam przy startach w różnych konkursach. To wszyscy ludzie, którzy udostępniają nasze prośby na swoich profilach w różnych serwisach internetowych, zwiększając dzięki temu ich widoczność.
Oddzielny akapit należy się naszym partnerom (płci wszelakich). Mówiąc krótko – mają z nami przerąbane, bo towarzyszenie pasjonatowi wciąga, jak chodzenie po bagnach. Mój prywatny mąż zaczynał znajomość ze mną mając jednego kota - a jak się łatwo domyślić, teraz ma ich w otoczeniu nieco więcej. Jest też bez przerwy molestowany o rozmaite sprawy techniczne, od przytrzymania opornego kota przy podawaniu leków przez wymianę żarówki po rewolucję w klimatyzacji pomieszczenia. Inny z mężów śpi celowo oddzielnie od żony, by towarzyszyć kotom zamkniętym w innym pokoju. Wielu następnych daje się co jakiś czas zaprosić do rozmaitych zadań siłowych, typu „wnieś świeżą dostawę żwiru i żarcia, łącznie około 600 kilo po wąskich schodach na piętro”. Kolejni partnerzy towarzyszą naszym domom tymczasowym w zajmowaniu się zwierzakami, niejednokrotnie wspólnie z nimi przeżywając zarówno dobre, jak i smutne chwile. A wszyscy – dają nam wsparcie i zrozumienie, dzięki któremu łatwiej nam działać.
Wśród ludzi JOKOTa, choć nieformalnie, jest jeszcze cała ekipa ze współpracującej z nami lecznicy weterynaryjnej Boliłapka. Chirurg, który czyni cuda, gdy trafiają do nas zwierzaki z wypadków. Lekarze, którzy znają specyfikę kotów wolno żyjących. Technicy, praktykanci i personel pomocniczy, którzy z empatią obsługują naszych podopiecznych. Powiedzmy sobie szczerze – często dość niemiłych 😉 Niejeden z „naszych” kotów, zwłaszcza tych wolno żyjących, czyha na każdy błąd obsługującej go osoby, by zostawić pamiątkę po swoich kłach lub pazurach. Tym większy szacunek dla tych, którzy je cierpliwie obsługują!
Kolejne niezwykle dla nas ważne osoby – to nasze Domy Stałe. To są takie osoby, które naprawdę dbają o dobro zwierzaków i są dla niego skłonne poświęcić część swojej wolności. To osoby, które dzwoniąc w sprawie adopcji są skłonne słuchać i rozmawiać, są skłonne stworzyć zwierzętom dom, jakiego one potrzebują. To ludzie, którzy biorą kota takiego, jaki będzie się czuć u nich dobrze. To czasem osoby, które zgłaszają się po zwierzaki najbardziej niechciane, bo po prostu chcą pomóc. Jeśli dostałeś od nas kota – to znaczy, że byłeś otwarty na rozmowę z nami. To znaczy, że wzbudziłeś nasze zaufanie. To znaczy, że przekonałeś nas, by oddać Ci zwierzaka, którego odchuchaliśmy i pokochaliśmy. To znaczy, że Ci ufamy. Dziękujemy!
Trudno oficjalnie zaliczyć do JOKOTa naszych Darczyńców. Zdecydowana większość z nich nie jest z nami związana formalnie, choć wśród darczyńców jest też duża grupa wolontariuszy i domów stałych. Ale bez wątpienia jest to grupa osób (i związanych z nimi firm), bez których JOKOT by po prostu nie istniał. My możemy dać swój czas, umiejętności, serce, mieszkania – ale to dzięki pieniądzom Darczyńców możemy kupić jedzenie, żwirek i zapewnić leczenie.
Myślę, że ten przegląd dość jasno pokazuje jak działamy – każdy robi swój kawałek, a to wszystko skleja się w ogromną, sprawnie funkcjonującą całość. Każdy z nas w pojedynkę zdziałałby tylko troszkę – razem pomogliśmy blisko dwóm tysiącom kotów i spowodowaliśmy wysterylizowanie/wykastrowanie ok. 6500 zwierząt. Współpraca, słowo-klucz.
Na sam koniec chciałam podkreślić, że WSZYSCY działamy wyłącznie charytatywnie. W naszej Fundacji nie ma etatów, pensji, zleceń, wynagrodzeń za pełnione funkcje. Naszą nagrodą są kocie pomruki i satysfakcja z działania. A moją, całkiem już prywatnie – ogromna radość, że udało nam się stworzyć taką fajną ekipę, która funkcjonuje jak wielka i bardzo różnorodna Rodzina. Dziękuję Wam wszystkim!
Joanna Popko
Podaruj nam 1,5% podatku! |
OPP: Fundacja JOKOT
|